Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/305

Ta strona została przepisana.

mękami wstydu — zachodził Martin do siostry Gertrudy w porze obiadowej i jadł tyle, ile wypadało, choć więcej, rzecz prosta, niż u stołu państwa Morse.
Dzień po dniu pracował wytrwale i dzień po dniu listonosz wręczał mu zwrócone rękopisy. Martin nie miał pieniędzy na marki, rękopisy więc gromadziły się stosami pod stołem. Wreszcie nędza doszła do tego, że chłopak przez czterdzieści godzin nie miał nic w ustach. Nie mógł liczyć na obiad u Morsów, bo Ruth wyjechała na dwutygodniowy pobyt do San Rafael; wstyd nie pozwolił już pójść do siostry. Nadomiar złego, z wieczorną pocztą przyniósł listonosz pięć zwróconych rękopisów. Wtedy to po raz pierwszy Martin zaniósł palto do miasta i wrócił bez palta, lecz z pięcioma dolarami pobrzękującemi w kieszeni. Złożył dolara na rachunek każdemu ze sklepikarzy, po chwili zaś na kuchence naftowej smarzył się befsztyk z cebulą, gotowała kawa i dymił duży garnczek suszonych śliwek. Martin, podjadłszy, zasiadł natychmiast przy biurku i do północy pracował nad szkicem karykatury, zatytułowanej „Zalety lichwy“. Przepisawszy ją na maszynie, cisnął pod stół, z pięciu dolarów bowiem nie pozostało już nic na kupno marek.
Zczasem zastawił zegarek, jeszcze później rower, zredukowawszy zaś do ostateczności wydatki na jedzenie, kupił marek i raz jeszcze porozsyłał wszystkie rękopisy. Ale brak powadzenia „wyrobów rzemieślniczych“ zbijał go z tropu. Nikt nic nie kupo-