Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/307

Ta strona została przepisana.

dy przestał. A jednak dzień w dzień dzienniki i tygodniki zamieszczały nowele — całe kolumny nowel — przeważnie znacznie gorszych. Martin w ostatecznem przygnębieniu doszedł wreszcie do wniosku, że widocznie nie posiada zupełnie zdrowego sądu, sam hypnotyzuje się tem, co pisze, i poprostu ulega złudzeniu, pretendując do rzeczy, do której nie ma prawa.
Pozbawiona cech ludzkich, maszyna wydawnicza działała sprawnie, jak zwykle. Niefortunny autor dołączał marki do rękopisu, wkładał rękopis do koperty, wrzucał kopertę do skrzynki pocztowej, a po upływie trzech, czterech tygodni listonosz wchodził do mieszkania i wręczał tenże rękopis. Nie! żywi wydawcy nie istnieją z pewnością, tam, po drugiej stronie. Istnieją tylko kółka, śrubki, i oliwiarki — kunsztowny mechanizm mądrze prowadzony przez automaty. Koniec końców, Martin w rozpaczy zwątpił wogóle w egzystencję wydawców. Nigdy nie otrzymał dowodu ich istnienia, a z braku wszelkiej logiki w odrzucaniu rękopisów wywnioskował z całem prawdopodobieństwem, iż wydawca jest postacią mityczną, stworzoną i podtrzymywaną przez woźnych redakcyjnych, maszynistów i drukarzy.
Jedyne szczęśliwe godziny spędzał Martin z narzeczoną. A jednak nie dawały również pełni szczęścia. Chłopaka dręczył nieustanny, dokuczliwy niepokój, bardziej męczący niż tamten dawny, z czasów kiedy Ruth nie kochała jeszcze. Teraz bowiem, posiadłszy miłość, Martin nie stał się bynajmniej