Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/309

Ta strona została przepisana.

— Pani uwielbia to tylko, co jest znane, uznane, ustalone i niewątpliwe — oburzył się raz Martin, podczas dyskusji na temat Prapsa i Vandervatera. — Przyznaję, że jako źródła do czerpania cytat, ci dwaj koryfeusze krytyki amerykańskiej są doskonałościami niezastąpionemi. Każdy nauczyciel uważa Vandervatera za nieomylny i niezachwiany autorytet. Czytałem jego dzieła i uważam je za ideał udatnego wyrażenia nicości. Nie jest on wreszcie niczem innem jak nadętem zerem — dzięki Colett Burgess. Praps też nielepszy. Jego „Hemlock Mosses” jest istotnie pięknie napisany, nie przeczę. Każdy przecinek stoi na miejscu, styl zaś...! ach, styl jest lekki, tak, tak, bez wątpienia lekki. Praps jest najlepiej płatnym krytykiem Stanów Zjednoczonych, chociaż — darujcie o, nieba! — nie jest krytykiem wogóle. Anglicy robią te rzeczy znacznie lepiej. Cała poczytność panów Prapsa i Vandervatera polega na tem, iż uderzają w ton najpopularniejszy, w strunę najbardziej ograną, która pod palcami dźwięczy tak pięknie, tak szlachetnie, tak uspokajająco! Ich feljetony literackie przypominają niedzielę w Londynie: smakują jak oklepana piosenka ulicy. Panowie krytycy podtrzymują, nie przeczę, naszych profesorów literatury, profesorowie zaś ich podtrzymują zkolei. W żadnym jednak z tych czerepów nie znalazłem ani jednej oryginalnej idei, ani jednego własnego ujęcia przedmiotu. To tylko wiedzą, co jest komunałem i rutyną — i w gruncie rzeczy są tem samem. Mózg mają słaby i każdy komunał