wszelkiemu opisowi młodzikiem, którego kochała
mimowoli, lecz o którym wiedziała napewno, że nigdy nie nabierze elegancji; jego ciężka muskulatura
świadczyła wyraźnie o pracy rąk; dyskutował podniesionym głosem i okazywał niehamowane podniecenie zamiast statecznego spokoju i namiętną zapalczywość miast chłodnej powściągliwości. Tamci
mieli przynajmniej wysokie pensje i byli — tak
jest, prawdzie spojrzeć należy prosto w oczy —
byli gentlemenami — ten zaś nie potrafił zarobić
ani grosza i nie był do nich zgoła podobny.
Ruth nie ważyła słów Martina i nie chciała sądzić
argumentów jako takich. Wniosek o niesłuszności
jego dowodzeń wyprowadziła na zasadzie zewnętrznego porównania. Tamci, profesorowie, gentlemeni,
mieli słuszność, ponieważ zrobili karjerę. Poglądy literackie Martina były błędne, albowiem nie dawały się sprzedać. Mówiąc jego własnemi słowy, oni
„postawili na swojem“, on zaś — nie postawił. Pozatem, wydawało się panience nonsensem, żeby rację mógł mieć on, on, co tak jeszcze niedawno stał
w tym salonie, płoniący się i niezdarny, po raz
pierwszy przedstawiany kobiecie, rzucający trwożnemi oczyma na cacka, którym groziło kołysanie
i jego prostackich ramion, pytający kiedy też umarł
Swinburne i ogłaszający dumnie, że czytał już „Excelsior“ i „Psalm życia“
Ruth nieświadomie potwierdzała sama sąd Martina, iż uwielbia tylko Znane i Uznane. Martin tymczasem szedł ślad w ślad za jej myślą, lecz strzegł
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/311
Ta strona została przepisana.