Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/313

Ta strona została przepisana.

— O wszystkich, o całej tej bandzie matołków.
— Ależ to są wielcy artyści! — protestowała.
— Być może; w każdym razie psują dobrą muzykę sztucznością, fałszem i konwencjonalizmem.
— Czyż nie zachwyca się pan głosem Barillo? — pytała panienka. — Podobno to drugi Caruso!
— Owszem, podoba mi się, Tetralani zaś jeszcze bardziej; głos ma, o ile mi się zdaje, zupełnie wyjątkowy.
— Ależ... ależ — zająknęła się panienka. — Ostatecznie nie rozumiem o co chodzi? Zachwyca się pan głosami artystów, a równocześnie twierdzi, że psują muzykę?!
— Otóż to właśnie. Dałbym wiele, żeby usłyszeć ich na koncercie, lecz dałbym więcej jeszcze, żeby nie słyszeć ich w operze. Obawiam się, że jestem beznadziejnym wielbicielem realizmu. Wielcy śpiewacy mogą nie być wcale wielkimi aktorami. Słyszeć jak Barillo śpiewa arję miłości głosem anioła, Tetralani zaś odpowiada mu jak drugi anioł, słyszeć to w dodatku przy akompanjamencie orkiestry, tej przepysznej, barwnej i płomiennej burzy tonów — jest rozkoszą, więcej może niż rozkoszą. Twierdzę to z całą stanowczością, nawet z zapałem. Ale kiedy się spojrzy na aktorów: jejmość pani Tetralani — pięć stóp, dziesięć cali i sto dziewięćdziesiąt funtów żywej wagi, oraz imć pan Barillo, pięć stóp, cztery cale, gęba tłusta, sylweta krępego kowala, o krótkich nogach! I oto nagle ta cudna para przybiera dziwaczne pozy, wymachując ręka-