szość moich bliźnich, lub łudzi się, że lubi. W gustach nie mogę doprawdy stosować się do modnych
fasonów.
— Rozsmakowanie się w muzyce jest jednak
kwestją treningu, proszę pana — przeciągała dyskusję Ruth. — Czy przypadkiem...
— ...Nie jestem zbyt mało „wytrenowany“ do
słuchania opery? — przerwał Martin.
Skinęła głową.
— Tak jest — przyznał chłopak — niewątpliwie. I właśnie doszedłem do wniosku, że stało się
bardzo szczęśliwie, iż nie zostałem przyłapany we
wczesnej młodości. Gdyby się tak było stało — roniłbym dzisiejszego wieczoru sentymentalne łezki,
a błazeńskie szopki tej szacownej pary zasłoniłyby
mi doszczętnie piękno śpiewu i muzyki. Ma pani
zupełną słuszność. Jest to przedewszystkiem kwestja trenowania się od dzieciństwa. Ja zaś jestem
już nato za stary; chcę mieć prawdę — albo nic.
Złudzenie, które nie przekonywa, jest poprostu ordynarnem kłamstwem. Dlatego też „Wielka opera“
polega według mnie na tem tylko, iż mały Barillo
dostaje napadu konwulsji, chwyta mocno w ramiona wielką Tetralani (również miotającą się w konwulsjach) i krzyczy zadyszany jak namiętnie ją
uwielbia.
I znowu Ruth zmierzyła Martina, nie rozstając
się ze swem chronicznem uwielbieniem dla tego, co
Znane i Uznane. Kimże jest ten chłopiec, żeby mógł
mieć rację, podczas gdy cały świat cywilizowany
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/316
Ta strona została przepisana.