rzy Martina, choć twarz ta ściągnęła się i wydłużała, a policzki zapadły. W gruncie rzeczy, podobały
jej się te zmiany. Wysubtelniły go, uwolniły od
nadmiaru mięśni, od bujności napół-zwierzęcej
siły, którą panienka gardziła, poddając się równocześnie jej czarowi. Niekiedy Ruth spostrzegała
niezwykły blask oczu chłopaka i zachwycała się
tym blaskiem, gdyż dodawał on Martinowi poetyczności i głębi wyrazu, czyniąc go podobnym do
poety, lub uczonego, czyli do jego własnych — i jej
zresztą — ideałów.
Lecz Marja Silva inną czytała opowieść w błyszczących oczach i zapadłych policzkach Martina.
Dzień po dniu obserwowała zmiany jego twarzy,
orjentując się według nich w przypływach i odpływach fortuny. Widziała, jak wychodził z domu
w palcie, wracał zaś bez palta, chociaż dzień był
chłodny i wilgotny. W jakiś czas potem policzki
chłopca wypełniały się zlekka, a głodny ogień przygasał w źrenicach. W ten sam sposób obserwowała Marja zniknięcie roweru i zegarka, oraz wyraźne
wzmożenie sił Martina po każdym z tych faktów.
Równie dokładnie poznawała natężenie jego pracy według ilości spalanej nafty. Praca! Marja Silva
wiedziała, że ten chłopak prześcignął nawet ją — chociaż pracę miał innego rodzaju. I zdumiewała
się coraz bardziej, widząc, że im mniej miał żywności, tem ciężej pracował. Od czasu do czasu wciskała mu kawałek świeżo upieczonego chleba, tłumacząc się niezręcznie, że powinien spróbować wła-
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/319
Ta strona została przepisana.