Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/320

Ta strona została przepisana.

snego jej wypieku, bo sam upiec tak nie potrafi. Czasem znów przysłała któreś z małych z dużą miską gorącej zupy, wahając się w duszy, czy ma też prawo odejmować posiłek od ust rodzonych dzieci. Martin wdzięczny jej był do głębi serca — znając tak dobrze życie nędzarzy i wiedząc, że jeśli istnieje na świecie miłosierdzie — tam jest właśnie.
Pewnego dnia Mar ja Silva, oddawszy swemu stadku resztę pożywienia jakie było w domu, poświęciła ostatnie piętnaście centów na galon taniego wina. Martin wszedł właśnie do kuchni po wodę i zaproszony został na szklaneczkę. Wypił więc za zdrowie gospodyni, ona za jego. Potem znów ona łyknęła za powodzenie przedsięwzięć Martina, on zaś wyraził nadzieję, że James Grant zjawi się i zapłaci za pranie. James Grant był cieślą podziennym, który niezawsze miał zwyczaj płacić rachunki i właśnie winien był Marji trzy dolary.
Marja i Martin pili na czcze żołądki, i młode, kwaśne wino prędko uderzyło do głów. Tych dwoje biegunowo różnych ludzi zbliżyła jednak wspólna nędza. Mar ja była uradowana, dowiedziawszy się, że Martin znał wyspy Azorskie, gdzie mieszkała do lat jedenastu. Bardziej jeszcze ucieszyła ją wiadomość, że znał też Hawai, dokąd swego czasu przeprowadziła się była z rodzicami. Lecz radość przeszła wszelkie granice na wieść, iż Martin zatrzymywał się również na Manui, wyspie odznaczającej się tem, że Marja Silva dorosła tam i wyszła zamąż. Nawet na Kahulni, gdzie po raz pierw-