Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/321

Ta strona została przepisana.

szy spotkała swego męża — był Martin aż dwa razy! Tak, tak, pamięta doskonale parowce naładowane cukrem! Wchodziła nawet kiedyś na pokład — o, taki parowiec, to niby mały świat! A Wasluku! Co? Był i tam? Zna może zarządzającego plantacjami? A jakże, wypili nawet razem niejedną szklaneczkę...
Tak oto bawili się wspomnieniami i topili głód w czystem, kwaśnem winie. Martinowi zarysowała się przyszłość w mniej posępnych barwach. Powodzenie kusiło, jak gdyby zbliska. Wystarczało sięgnąć ręką. I nagle, patrząc na zoraną brózdami twarz spracowanej kobiety, przypomniał sobie owe miski gorącej zupy i kawałki świeżego chleba, więc serce wezbrało mu wdzięcznością, pragnieniem odpłacenia się dobrocią za dobroć.
— Marjo! — wykrzyknął gwałtownie — co chcielibyście posiadać?
Spojrzała zdumiona.
— Co chcielibyście otrzymać, zaraz, teraz, w tej chwili? Gdybyście mogli!
— Buty dla wszystkich bachorów. Siedem par butów.
— Dobrze. Dostaniecie buty — oświadczył Martin.
Marja uroczyście skinęła głową.
— Ale ja pytam o coś wielkiego, ogromnego, o jakieś wielkie, ogromne życzenie! — wołał dalej Martin.
Oczy kobieciny błysnęły żywiej. Ten chłopak wi-