Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/323

Ta strona została przepisana.

to na kolei, uważacie. Och, chciałabym fermę mleczną!
Zamilkła i spojrzała na Martina błyszczącemi oczyma.
— Będziecie mieli fermę — odpowiedział skwapliwie.
Marja z kurtuazją skinęła głową i dolała wina sobie i hojnemu dawcy darów, których nie otrzyma nigdy. Wiedziała jednak, że Martin mówił szczerem sercem, szczerem też sercem oceniała jego intencje tak, jakby wślad za niemi przyjść miały czyny.
— Nie, Marjo — ciągnął chłopak. Nick i Joe nie będą pasali krów, wszystkie dzieciaki będą mogły chodzić do szkoły i przez cały rok nosić buty. Ferma będzie — pierwsza klasa. Wszyściuteńko: domek mieszkalny, stajnia i obora, kaczki, świnie, ogródek warzywny, drzewa owocowe, jednem słowem — wszystko. I krów będzie dość, żeby zapłacić pastucha albo i dwóch. A wy nie będziecie mieli nic do roboty prócz pilnowania dzieci. Pozatem, możecie przecie znaleźć sobie porządnego człowieka i wyjść zamąż. On będzie pilnował gospodarstwa, wy domu.
Bezpośrednio po owych hojnych obietnicach na rachunek przyszłości przeszedł Martin do chwili obecnej i pomaszerował do lombardu z ostatniem i jedynem, porządnem ubraniem. Był to krok rozpaczliwy, ponieważ dzielił go od Ruth. Martin nie posiadał innego przyzwoitego ubrania, w tem zaś,