lichwiarskiego zarobku, ale to głupstwo) — suma
ogólna zobowiązań pięćdziesiąt sześć dolarów, dziesięć centów. Martin ujrzał unoszącą się w powietrzu tuż przed oczyma cyfrę, wyrżniętą jakoby;
ognistemi znakami. Potem całe odejmowanie, potem
resztę: czterdzieści trzy dolary, dziewięćdziesiąt
centów. Po spłaceniu więc wszystkich długów, po
pokryciu wszystkich zobowiązań, pozostawało mu
jeszcze w kieszeni czterdzieści trzy dolary, dziewięćdziesiąt centów. Komorne i rata za maszynę
opłacone będą za miesiąc zgóry.
Martin wyjął powoli z koperty kartkę papieru,
zapisaną na maszynie. Rozchylił — czeku nie było.
Zajrzał do koperty, podniósł ją ku światłu, wreszcie, nie wierząc oczom, rozdarł na strzępki drżącemi z pośpiechu rękami. Czeku nie było. Czytał
więc list, przeglądając pośpiesznie redaktorskie zachwyty na temat jego utworu i szukając tego, co
w tej chwili było najważniejsze: wyjaśnienia, dlaczego nie przysłano czeku? wyjaśnienia nie znalazł,
lecz znalazł coś, od czego w jednej chwili zwiądł.
List wyśliznął mu się z rąk, oczy zgasły, cały opadł
na poduszkę, naciągając kołdrę aż do twarzy.
— Pięć dolarów za „Dźwięk dzwonów“! Pięć
dolarów za pięć tysięcy słów? zamiast dwóch centów za słowo, dziesięć słów za centa! A redaktor
jeszcze komplementuje! Czek zaś prześle po wydrukowaniu?! Więc wszystko to zawracanie głowy, owe
dwa centy za słowo i zapłata w chwili przyjęcia!
Zwyczajne kłamstwo, i on dał się oszukać! Nigdy
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/326
Ta strona została przepisana.