Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/330

Ta strona została przepisana.

dział zdławionym głosem, którego sam nie poznał, że właściwie nie, tylko uciął sobie drzemkę. Zdziwił się, zauważywszy ciemność, panującą w pokoju. List dostał przecie o drugiej popołudniu! Zrozumiał, że jest chory.
Po chwili osiem dolarów zatliło się znowu pod powiekami i wprzęgło chłopaka w niewolę nowych, straszliwych rozkazów. Tym razem jednak wziął się na fortel! Poco ma wędrować przez wszystkie korytarze mózgu? Nato trzeba być głupcem. Lepiej zmusić mózg do wirowania wokoło siebie, sporządzić olbrzymią dźwignię i pchnąć to potwornie wielkie kolisko losu, karuzelę pamięci, wirującą sferę poznania... Ruch obrotowy stawał się z każdą chwilą szybszy, aż zawrotny pęd wessał Martina i cisnął, kręcąc, w odmęt czarnego chaosu.
Naturalną koleją rzeczy znalazł się w maglu, krochmaląc czyjeś sztywne mankiety. W miarę jak krochmalił, na mankietach majaczyć poczęły cyfry. Nowy sposób znaczenia bielizny — pomyślał — przyjrzawszy się jednak bliżej, spostrzegł czarne „3.85“ na białej płaszczyźnie mankietów. Przypomniało mu się, że to cyfra długu w owocarni, i że to właśnie rachunki furkoczą i po latu ją między walcami magla. Wspaniały pomysł! rozsypie rachunki po podłodze i w ten sposób uniknie płacenia! Już zrobione. Miął kartki i ciskał na niezwykle brudną podłogę. Stos rósł z każdą chwilą, i chociaż każdy rachunek zwielokrotniony był tysiąckrotnie — rachunek Marii na dwa i pół dolara figurował na je-