serce ciepła, wdzięczności pełna radość. Był oto cywilizowanym człowiekiem! Siedział przy wspólnym
stole — ramię przy ramieniu — z bohaterami powieści! Sam był bohaterem powieści i zaznawał cudownych przygód, snując się pośród stronic barwnych tomów.
Przecząc określeniu Artura i zachowując się raczej jak potulne jagnię, niż jak dziki człowiek — Martin ani na chwilę nie przestawał zastanawiać się
nad tem, jaki ton wybrać ma wobec tych ludzi.
W gruncie rzeczy nie był wcale potulnem jagnięciem i drugorzędna rola słuchacza nie dogadzała bynajmniej zaborczej naturze młodego marynarza.
Odzywał się wtedy tylko, kiedy niesposób było tego
uniknąć i mowa jego, przypominająca żywo wejście do jadalni, najeżona była wykrzyknikami i pauzami. Niejednokrotnie daremnie przetrząsał swój
skąpy słownik nadbrzeżny, odrzucając zarówno te
wyrazy, które były odpowiednie, ale licho wie, jak
się wymawiały, jak te, które wymówić potrafił, ale
nie ośmielał się zastosować. Równocześnie nie
przestawała dręczyć go pewność, że umyślna staranność i powolność mowy czyni zeń głupca i nie pozwala wyrazić tego, co w rzeczywistości myśli.
Przyzwyczajenie do swobody protestowało przeciwko własnowolnie narzuconym ograniczeniom, zarówno jak szyja buntowała się przeciw więzom sztywnego kołnierzyka. Ostatecznie, zdawał sobie sprawę, że niedługo wytrwa w obranych ramach. Z natury obdarzony był wybitnym umysłem i żywą uczu-
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/35
Ta strona została przepisana.