Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/353

Ta strona została przepisana.

zwolić tylko na najtańszy. Niech pani raczy zaczekać na mój czek czterdziestodolarowy! Będę palił zioła, które nie obrażą nawet anielskiego powonienia. Ale, nieźle, prawda — dwa rękopisy przyjęte w ciągu trzech dni? Te czterdzieści pięć dolarów pokryją wszystkie moje długi.
— To za dwa lata pracy? — zagadnęła Ruth.
— Nie, pięć—sześć dni. Niech pani będzie łaskawa przysunąć ku mnie tę dużą książkę — tak jest, notatnik — w szarej okładce...
Chłopak otworzył i szybko przerzucał kartki. — Tak jest, miałem rację. Cztery dni poszło na „Dźwięk dzwonów”, dwa dni na „Wir”. Czterdzieści pięć dolarów za tydzień pracy — co wynosi sto osiemdziesiąt dolarów miesięcznie. Przewyższa to każdą pensję urzędniczą, o jakiej mógłbym marzyć. A przecież — zaczynam dopiero. Tysiąc dolarów miesięcznie to nie za wiele, żeby móc otoczyć panią takim jak pragnę dobrobytem. Pięciusetdolarowa pensja — stanowczo za mało. Te mizerne czterdzieści pięć dolarów, to dopiero start. Niechże pani zechce poczekać na rozpęd. Wtedy... o wtedy oddychać będzie można swobodnie.
Ruth nie zrozumiała i powróciła do kwestji papierosów.
— Pali pan stanowczo więcej niż należy, i rodzaj tytoniu nie gra tu roli. Palenie, jako takie, jest brzydkie, niezależnie od gatunku i ceny tytoniu. Człowiek przemienia się w komin, w dymiący wulkan, w piecyk ruchomy, jednem słowem w istną