wprost olśniewający, wobec czego Martin postanowił wszcząć z nim rozmowę. Pod powierzchnią bowiem zalęknionej nieśmiałości wstawało już w chłopaku własne, świadome siebie ja, które pragnęło
zmierzyć się z nowopoznanymi i sprawdzić, odnaleźć, wysondować, co też wiedzą oni o książkach
i życiu z pośród rzeczy, których on nie zna.
Ruth posyłała często kontrolujące spojrzenie
w stronę Martina, lecz była mile zdziwiona, widząc,
jak gładko i swobodnie zapoznał się z jej kuzynkami. W rozmowie nie unosił się bynajmniej, usiadłszy zaś, przestał nawet troszczyć się o wagę swych
ramion. Ruth uważała kuzynki za rozumne i towarzysko nader wyrobione panienki, dziwił ją więc
ich zachwyt na temat Martina, wygłaszany w panieńskim pokoiku po odejściu gości. On sam zato —
ongiś organizator pikników niedzielnych, dowcipniś,
bawidamek i ulubieniec swojej sfery — doszedł do
wniosku, że i w wytwornym salonie nietrudno jest
prowadzić lekką, wesołą rozmowę i bawić żarcikami
panienki. Cały wieczór czuł, że powodzenie stoi tuż
za nim, że kiwa przytwierdzająco głową, potakuje
niedosłyszalnym szeptem. Był więc swobodny i wesoły, bawił się sam, bawił innych w poczuciu zupełnej równości z otoczeniem.
Później jednak obawy Ruth do pewnego stopnia
poczęły się sprawdzać. Martin i profesor Caldwell
zasiedli razem w ustronnym kąciku i chociaż młody
Eden nie wymachiwał już zbytnio rękami, Ruth
zdecydowała, że oczy błyszczą mu nadmiernie, mó-
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/368
Ta strona została przepisana.