jednocześnie on sam, w sztywnym Stetsonie i przykrótkiej kurcie, bujny a zuchwały — widmo dalekiej młodości. Po chwili kształt dziwacznego przybysza zlał się w jedno z uprzejmym młodzieńcem,
co spokojnie i nieprzerwanie gawędził z popularnym
profesorem uniwersytetu. Koniec końców bowiem,
Martin nie wybrał sobie dotychczas właściwego
miejsca. Wrastał wszędzie, gdzie się znalazł, zawsze
i odrazu zyskując życzliwość ludzką wzamian za
cnotę panowania nad sobą w pracy czy w zabawie,
za serce otwarte, za umiejętność nakazania szacunku i walki o słuszne prawa. Nigdzie jednak nie zapuścił korzeni. Bywał zaufanym, bywał swojakiem — żeby zadowolnić towarzyszy; nigdy — samego siebie. Dręczony ciągłym niepokojem, przyzywany z oddali głosem nieznanym, wędrował Martin przez życie, tęskniąc i szukając, dopóki nie natrafił na książki, sztukę, miłość... I oto znalazł się
w skarbcu, który odnalazł, sam jeden zpośród towarzyszy dawnych przygód, jedyny, co potrafił stać
się godnym wejścia do domu Morsów.
Praca wyobraźni nie przeszkadzała jednak Martinowi słuchać uważnie profesora Caldwella. Słuchając zaś — przenikliwie i krytycznie — starał się
objąć myślą niezmierne dziedziny wiedzy mówiącego. W sobie samym, pod wpływem słów Caldwella, dostrzegał ogromne luki wykształcenia, całe przepaści nieświadomości. Niemniej jednak wiedział, iż,
zawdzięczając Spencerowi, posiada jasno zarysowane kontury wiedzy ogólnej. Wypełnienie konturów
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/374
Ta strona została przepisana.