w tej sferze, gdzie dostępne były i są wszelkie dobra kultury — przerwał na chwilę, ujrzawszy
cień swojej młodości w szerokim Stetsonie i przykrótkiej kurcie — każdy człowiek jest doskonały
i promienny, niby brylant. Teraz jednak, poznawszy
ich nieco, uważam, że ludzie tak zwanej wyższej
sfery to przeważnie nicości, albo — piły. Ach,
prawda, zostają tacy, jak profesor Caldwell. To
Człowiek prawdziwy, człowiek w każdym calu.
Twarzyczka Ruth rozjaśniła się.
— Proszę mi opowiedzieć — nastawała. — Nie o tem, co w nim jest piękne i rozumne — sama
znam to dobrze — lecz o brakach, które pan odnalazł. Bardzo jestem ciekawa.
— Nie chciałbym się skompromitować — drożył
się żartobliwie Martin.— Czy pani nie zechce wypowiedzieć się pierwsza? A może widzi w nim pani
doskonałość bezwzględną?
— Przesłuchałam dwa kursy jego wykładów,
znam go od lat dwóch. Ciekawa jestem właśnie pana świeżych wrażeń.
— Złej strony moich wrażeń, chce pani powiedzieć. Niechże i tak będzie. Wszystkie piękne rzeczy, które pani o nim myśli, są najzupełniej słuszne.
Co do mnie, uważam również, że jest to najdoskonalszy typ intelektualisty, jaki spotkałem. Ale jest
to człowiek z utajonym grzechem.
— O nie, nie! — wykrzyknął pośpiesznie — nic niskiego, ani wulgarnego. Poprostu wydaje mi się
człowiekiem, który przejrzał pewne rzeczy do
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/381
Ta strona została przepisana.