Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/382

Ta strona została przepisana.

głębi, lecz zobaczywszy, przeraził się i teraz woli udawać przed samym sobą, że nie widział. Może wyrażam się niejasno. Powiem inaczej: jest to człowiek, który odnalazł ścieżkę do tajemniczej świątyni, lecz ścieżką tą nie poszedł; człowiek, który dojrzał może nawet zarys świątyni, ale próbuje przekonać sam siebie, że to tylko miraż wzroku. Jeszcze inaczej: jest to człowiek, który mógłby dokonać wielkich czynów, lecz nie przywiązuje wagi do ich dokonania, a równocześnie w głębi duszy nie przestaje tego żałować; potajemnie drwi z nagrody za czyny, a przecież, jeszcze bardziej tajemnie tęskni do tej nagrody i do rozkoszy tworzenia.
— Nie patrzałam pod tym kątem — odparła Ruth. — A zresztą to, co pan mówi, nie wydaje mi się słuszne.
— Jest to tylko mgliste wrażenie — twierdził Martin. — Nie mam konkretnych podstaw. Wrażenia bywają fałszywe. Pani zpewnością zna go lepiej.
Z wieczoru u państwa Morse wynosił Martin dziwnie pomieszane pojęcia i sprzeczne uczucia. Był zbity z tropu, ujrzawszy zbliska ludzi, ku którym piął się wszystkiemi siłami. Z drugiej jednak strony — zachęciło go powodzenie. Pochód pod górę łatwiejszy był niż się zdawało. Martin przerósł już samą chęć wspinania się, a nawet (fałszywa skromność nie kryła mu tego), przerósł tych, ku którym się wspinał. Rzecz prosta, profesor Caldwell stanowił wyjątek. Przeważnie jednak Martin wie-