ciaż sklepikarz podniósł go do pięciu dolarów), —
rower i czarny garnitur powędrowały raz jeszcze
do lombardu. Właściciel maszyny znowu napastował
Martina, podkreślając stanowczo, że za wynajem
płacić trzeba zgóry i punktualnie...
Zachęcony kilkakrotną sprzedażą wyrobów rzemieślniczych, Martin zabrał się do nich na nowo.
Kto wie, może można będzie żyć z tego narazie?
Pod stołem poniewierał się stos krótkich nowelek,
odrzucony ongiś przez syndykat, dostarczający beletrystyki do magazines. Odczytał je raz jeszcze dla
wystudjowania, jak nie należy pisać bulwarowych
noweletek, i w miarę czytania formułował sobie idealny schemat: wystrzegać się tragizmu, nie ryzykować nieszczęśliwego zakończenia, unikać wyszukanego słowa, subtelności myśli, istotnej delikatności
uczuć. Sentymentu — owszem, jak najwięcej sentymentu, czystego i szlachetnego, takiego, jaki we
wczesnej młodości oklaskuje się gorąco z ostatniego
rzędu galerji, sentymentu sporządzonego według recepty: „Za Króla i Ojczyznę“, lub też „Szlachetny,
choć ubogi“...
Zgłębiwszy te arkana, Martin nastroił się na ton
popularnej „Hrabianki“ i przystąpił do masowej
fabrykacji, utrzymanej ściśle w granicach formuły.
Część pierwsza: rozłączenie dwojga kochanków;
część druga: dzielny czyn lub szczęśliwy traf łączy
stęsknionych; część trzecia: dzwony weselne. Owa
część trzecia była wielkością niezmienną, zato pierwsza i druga mogły być dowolnie urozmaicane. A
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/385
Ta strona została przepisana.