Martin wiedział, że istnieją głębokie umysły
i wielcy myśliciele. Dowodem książki — książki, co
potrafią jego, biednego marynarza, wznieść wysoko
ponad poziom sfery państwa Morse. Pewien był, że
spotkać można w życiu ludzi ciekawszych, niż goście w domu jego narzeczonej. Czytał niejedną angielską powieść towarzyską, gdzie mężczyźni i kobiety dyskutowali o filozofji i polityce. Czytał też
o salonach wielkich miast, co nawet tu, w Stanach,
ogniskowały życie artystyczne i umysłowe. Ongiś
przypuszczał — szalony — że w tak zwanych wyższych sferach społecznych spotyka się wyłącznie ludzi o potędze umysłowej i wysokiem wyrobieniu
artystycznem. Kultura i kołnierzyk wydawały się
Martinowi nierozłączne, wykształcenie zaś uniwersyteckie synonimem opanowania przedmiotu.
Trudno, niema rady, wywalczy sobie drogę jeszcze dalej, jeszcze wyżej. Weźmie Ruth ze sobą.
Kochał ją calem sercem i wierzył niezachwianie, że
blask tej kobiety nie zgaśnie nigdy i nigdzie. Wiedząc dobrze, jak jego samego związało i napiętnowało dawne otoczenie, doszedł do wniosku, że w podobny sposób otoczenie urobiło Ruth. Nie miała
możności rozwinięcia skrzydeł. Książki w bibljotece
jej ojca, obrazy na ścianach, nuty na fortepianie —
to był tylko blichtr, popis, wystawa. Na prawdziwą
literaturę, muzykę, sztuki plastyczne — państwo
Morse i im podobni głusi byli i ślepi. Jeszcze zaś
dalsi, jeszcze bardziej obcy byli prawdziwemu życiu ludzkiemu, temu, co trwa ponad wszelką sztuką.
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/399
Ta strona została przepisana.