Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/404

Ta strona została przepisana.

uparcie wierzy w równość, pracując jednocześnie w zrzeszeniu, które dzień po dniu usilnie równość niszczy. Mnie zaś nazywa pan socjalistą, ponieważ odrzucam równość, a wyznaję to właśnie, do czego zmierza pańskie życie. Republikanie są wrogami równości, chociaż wielu walczy przeciwko niej, wziąwszy ją sobie za hasło. W imię równości zwalczają równość. Dlatego właśnie nazywam ich głupcami. Co do mnie — jestem indywidualistą. Wierzę, że do wyścigu stawać powinni tylko szybkonodzy, że w walce wygrywają silni. Oto jest prawda, której nauczyła mnie biologja. Jakem rzekł — jestem indywidualistą, indywidualizm zaś jest odwiecznym i nieubłaganym wrogiem socjalizmu.
— A jednak odwiedza pan wiece socjalistyczne! — rzucił pan Morse.
— Tak jest. W ten sam sposób odwiedza szpieg obóz nieprzyjacielski. Jakże inaczej poznać mógłbym wroga? Zresztą, czuję się na ich wiecach bardzo dobrze. Ludzie ci umieją walczyć, pozatem zaś — tak, czy inaczej — czytali wiele. Każdy z nich wie więcej o socjologji i o wszystkich innych „logjach“, niż niejedna gruba ryba z pośród przemysłowców. Nie przeczę, że byłem na paru wiecach socjalistycznych, ale przez to nie jestem jeszcze socjalistą, tak samo, jak wysłuchanie mowy Charlie Hapgooda nie uczyniło ze mnie republikanina.
— Nic nie poradzę — rzekł słabo pan Morse; —