w imieniu tych nakazów rozumu i zasad moralności,
które znalazł był w książkach. Napróżno pytał:
gdzie są wielkie dusze? Wielcy mężczyźni? Kobiety? Nie znajdował ich pośród beztroskich, tępych
i głupich postaci, co na zew wyobraźni zaludniły
ciasną izdebkę. Martin poczuł ku nim odrazę tak
silną, jaką czuć musiała Cyrce do swojego stada.
Kiedy ostatniego odprowadził wzrokiem i, zdawało
się, że sam pozostał — napłynęła nieczekanie spóźniona zjawa. Przyjrzał się Martin i dostrzegł
sztywnobrzegi kapelusz, przykrótką kurtę i rozkołysane ramiona młodego nicponia i urwipołcia, którym sam był niegdyś.
— Takiś jak oni wszyscy, młodziku — syknął
Martin. — Twoja świadomość i twoja moralność
były podobne. Nie odważałeś się myśleć ani postępować po swojemu. Twoje sądy, tak jak twoje ubranie robione były na hurt; twoje czyny czekały aprobaty galerji. Byłeś kogutem twego stadka, bo stado
cię hołubiło. Przewodziłeś bandzie, bijałeś bandę
nie dlatego, żebyś pragnął — wiesz dobrze, że pogardzałeś — ale dlatego, że ci schlebiano. Kuksałeś
Łba-jak-Ser, boś nie chciał ustąpić, a ustąpić nie
chciałeś przedewszystkiem dlatego, że byłeś bydlęciem, a powtóre, boś wierzył, i wierzyli wszyscy
twoi, że miarą męskości jest krwiożercze okrucieństwo, które powinno kaleczyć i niszczyć ciała stworzeń pokrewnych. Cóż, urwisie! odbijałeś nawet kolegom dziewczęta, nie dlatego, żebyś pragnął dziewcząt, ale dlatego, że w szpiku kości twych przod-
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/410
Ta strona została przepisana.