Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/415

Ta strona została przepisana.

torski. To, co istnieje, co utrwaliła rutyna, ma być nietylko dobre, ale nawet najlepsze i jedyne. Istnienie danej rzeczy służyć ma za wystarczające jej prawo do istnienia i w dodatku do istnienia nietylko w warunkach obecnych, ale wogóle we wszelkich warunkach. Tak rozumuje nieświadomie przeciętny obywatel; głupota to, rzecz prosta, każe mu wierzyć w podobne brednie, głupota, która jest niczem innem, jak owym, opisanym przez Weiningera, człowiekobójczym procesem, zachodzącym w mózgu ludzkim. Myślą, że myślą, i takie bezmyślne stworzenia stają się wyroczniami decydującemi o życiu nielicznych istot, które myślą naprawdę. Przerwał, zrozumiawszy, że mówi rzeczy przerastające umysł Ruth.
— Nie wiem, co prawda, kim był ów Weininger — odrzekła panienka. — Przytem mówi pan tak przeraźliwie ogólnikowo, że z trudnością chwytam, o co chodzi. Co do mnie, mówiłam o kwalifikacjach redaktorów...
— Ja zaś pozwolę sobie powiedzieć pani, — targnął się Martin — że w 99-ciu wypadkach na sto jedyną kwalifikacją redaktora jest bankructwo, przegranie życiowej stawki. Przegrali jako pisarze. Proszę nie myśleć, że ktokolwiek woli biurową skrobaninę i zależność od prenumeratorów i od administracji — niż czystą radość tworzenia. Dzisiejsi redaktorowie też próbowali kiedyś pisać — ale przegrali. Tu właśnie tkwi przeklęty paradoks: każda droga do powodzenia w literaturze strzeżona jest