Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/417

Ta strona została przepisana.

— Dokonali niemożliwości, osiągnęli nieosiągalne, — odrzekł chłopak. — Stworzyli dzieła tak wspaniałe, tak płomienne, że spaliły na popiół wszystko, co stawało na drodze. Wygrali cudem, mając jedną szansę na tysiąc. Dopięli swego, ponieważ byli jako „hartowne olbrzymy“ Carlyl’a, których zwyciężyć niepodobna. I oto jest właśnie, co uczynić powinienem: dokonać niemożliwości.
— A jeśli... jeśli się nie uda? Czyżby nie należało wziąć pod uwagę również mego istnienia?...
— Jeśli się nie uda? — Martin spojrzał na Ruth zdziwiony, jak gdyby to, co powiedziała, nie było wogóle do pomyślenia. Potem iskierka zapłonęła mu w oczach. — Jeśli się nie uda — zostanę redaktorem, pani zaś... redaktorową.
Panienka, słysząc żart, zmarszczyła lekko brewki, a zmarszczyła tak ślicznie, tak czarująco, że Martin chwycił ją w ramiona i zcałował chmurkę.
— No już... — broniła się urokowi jego siły. — Rozmawiałam z rodzicami. Nigdy przedtem nie opierałam się im w ten sposób. Żądałam, żeby mnie wysłuchano. Byłam bardzo niedobrem dzieckiem. Oni są przeciwko tobie, wiesz dobrze, ale zapewniałam ich ciągle, że kocham cię wytrwale, i nareszcie tatuś oświadczył mi gotowość przyjęcia cię odrazu do swego biura. A potem..., potem sam z własnej inicjatywy zaofiarował taką pensję na początek, żebyśmy odrazu mogli się pobrać i urządzić sobie gdzieś niedaleko ładny, mały domek. To bardzo miłe ze strony tatusia — nie uważasz?