Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/419

Ta strona została przepisana.

— Ach, dlaczego nie chce pan zostać reporterem? — zapytała, gdy skończył. — Pan tak lubi pisać, pewna jestem, że poszłoby panu doskonale. Mógłby pan zostać wybitnym dziennikarzem i wyrobić sobie nazwisko. Istnieją przecież bardzo cenieni korespondenci specjalni. Zarabiają znakomicie, a polem ich pracy jest cały świat. Posyłani są wszędzie — wgłąb Afryki, jak Stanley, na inter- wiew do Papieża, na zwiedzenie nieznanego Tybetu.
— A więc, nie podoba się pani mój artykuł — nastawał Martin. — Pani uważa, że mógłbym dojść do rezultatów w dziennikarstwie, ale nigdy w literaturze?
— Nie, nie, owszem, artykuł jest dobry. Boję się jednak, że będzie on zbyt trudny dla czytelników, w każdym razie zbyt trudny jest dla mnie. Brzmi bardzo ładnie, ale niezrozumiale. Terminy naukowe są nie do zgryzienia. Jesteś krańcowy, widzisz, kochanie, i to, co jest proste dla ciebie, może nie być proste dla innych...
— Widocznie terminy filozoficzne przeszkadzają pani — oto wszystko, co zdołał wyrzec.
Przeżywszy na nowo myśl najdojrzalszą, jaką wypowiedział był kiedykolwiek, Martin płomieniał cały. Wyrok dziewczyny ogłuszył go, oszołomił.
— Nie chodzi mi już o formę — nastawał jeszcze, — ależ, czy nie widzi tu pani nic ciekawego, wartościowego, — w samym temacie, w postawieniu kwestji? Nie?
Potrząsnęła głową.