Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/42

Ta strona została przepisana.

jednak przerażenie. Jak, ten mężczyzna, co przyszedł z głębi obcych ciemności, był istotnie szatanem. Matka to pojęła, matka miała rację. Uwierzy więc sądowi matki, jak wierzyła zawsze i we wszystkiem. Ogień zgasł natychmiast, a razem zgasło przerażenie.
Później, przy fortepianie, grała dla Martina i przeciwko niemu, jeśli tak rzec można, wyzywająco, z półświadomym zamiarem podkreślenia dzielącej ich nieprzebytej otchłani. Jej muzyka była brutalnym ciosem, wymierzonym ku niemu, i chociaż w istocie gniotła go i przytłaczała — wywołała jednocześnie tem większe sprężenie sił żywotnych. Patrzał na Ruth z uwielbieniem. W jego umyśle również rozszerzyła się dzieląca ich przepaść, lecz szybciej jeszcze wzrosła dumna wola jej przebycia. Posiadał zresztą zbyt potężną zdolność odczuwania, żeby móc wpatrywać się bezradnie przez cały wieczór w otchłań. Zwłaszcza wobec muzyki. Na muzykę wrażliwy był niezwykle. Jak mocne wino, pchała go ku zuchwałości odczuwania, jak czarowna trucizna, przesycała wyobraźnię, zaścielającą się natychmiast słodkim oparem marzenia. Muzyka odsuwała rzeczywistość w niebyt, ucieleśniała majaki, uskrzydlała zmęczone ziemią kroki. To, co grała Ruth, było jednak zupełnie niezrozumiałe. Nie przypominało w niczem rytmicznego tłuczenia fortepianu w publicznych salach tańca, ani hałaśliwych orkiestr, które spotykał po miasteczkach. Mgliste wieści o prawdziwej muzyce schwytał był, coprawda,