Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/424

Ta strona została przepisana.

Martin Eden, wspaniały i niezwyciężony; i jak poskromicieli dzikich zwierząt ogarnia niekiedy trwożliwe zwątpienie, tak samo Ruth zwątpiła nagle, czy potrafi ujarzmić ducha tego mężczyzny.
— I jeszcze jedno — szeptał teraz — kochasz mnie. Ale zaco mnie kochasz? Ta sama siła, która żyje we mnie i każe mi pisać, przyciąga twoją miłość. Kochasz zato właśnie, co odróżnia mnie od mężczyzn, których znałaś i mogłaś była po kochać. Nie jestem stworzony do biurowego stolika, do drobnych handelków, krzątaniny, albo adwokackich przekomarzań. Zaprzęgnij mnie do tego jarzma, uczyń takim jak tamci, każ robić ich robotę, oddychać ich powietrzem, wyznawać ich poglądy — a zniszczysz różnicę, zniszczysz całego mnie, zniszczysz to właśnie, co kochasz. Pragnienie pisania jest najżywszem tętnem, jakie bije we mnie. Gdybym był miernotą — nie chciałbym pisać, ani ty nie chciałabyś mnie za męża.
— Zapominasz jednak — przerwała, chłonną powierzchnią umysłu schwytawszy podobieństwo. — Zapominasz, że istnieli ekscentryczni wynalazcy, którzy zamorzyli i zmarnowali swoje rodziny, goniąc własne chimery, w rodzaju perpetuum mobile. Niewątpliwie żony, cierpiąc wraz z nimi i dla nich kochały, nie z powodu ich obłąkania, ale pomimo niego.
— Racja! — brzmiała odpowiedź. — Istnieli jednak również wynalazcy mniej ekscentryczni i obłąkani, co umierali z głodu, chociaż pracowali nad