wynalezieniem idealnie praktycznych przedmiotów;
zdarzało się jednak, że wygrywali kampanję. Nie
pragnę przecież niemożliwości.
— Sam nazwałeś to „osiągnięciem niemożliwości“ — przeciwstawiła się Ruth.
— Mówiłem w przenośni. Chcę dokonać tego,
czego dokonywali już ludzie — poprostu pisać, co
zechcę, i pisaniem tem zarabiać.
Milczenie Ruth dotknęło chłopaka do żywego.
— A więc dla ciebie, cel mój jest tylko chimerą,
utopją w rodzaju perpetuum mobile? — wyrzekł.
Wyczuł odpowiedź w uścisku jej dłoni, miękkiej
dłoni matki, co tuli chore dziecko. Dla Ruth był
Martin istotnie chorem dzieckiem, zaślepionym obłąkańcem, próbującym dokonać niepodobieństwa.
Pod koniec rozmowy panienka raz jeszcze ostrzegła Martina o niechęci swych rodziców.
— Ale ty, ty sama, czy kochasz? — zapytał.
— Kocham, kocham! — odszepnęła.
— Ja również kocham, kocham ciebie, nie ich.
i oni nie są w stanie mnie zranić. — Triumf zabrzmiał w głosie mężczyzny. — Albowiem mam
wiarę w twoją miłość, nie lęk przed ich wrogością.
Wszystko zawieść może na tym świecie — lecz miłość nigdy. Miłość nie myli się, jeśli nie jest tak
wątła, że traci siły i zamiera na drodze do szczęścia.
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/425
Ta strona została przepisana.