ongiś wyczerpanie fizyczne, i Martin mógł nie pić
wcale. Teraz jednak zapragnął gwałtownie kieliszka,
a raczej atmosfery, w której kieliszki są nalewane.
Zaszli do Grotto i, padłszy w głębokie skórzane fotele, popijali zwolna szkocką whisky z wodą sodową.
Potoczyła się rozmowa. Rozmowa o wielu rzeczach; whisky-soda zamawiali obaj kolejno lecz nieustannie. Martin miał wyjątkowo silną głowę, podziwiać jednak począł wytrzymałość towarzysza,
przerywając ów podziw co chwila, żeby zkolei zachwycać się rozmową. Niewiele czasu potrzebował
do zrozumienia, jak wykształcony jest Brissenden,
i wywnioskowania, że oto jest nareszcie drugi inteligentny człowiek, jakiego spotkał. Zauważył też odrazu, iż Brissenden posiada to, czego brakowało
profesorowi Caldwellowi: ogień — płomienne jasnowidzenie, burzliwą nieposkromioność, nieświadome promieniowanie talentu. Słowa, jak żywe,
sfruwały z jego ust. Wąskie wargi, niby stempel,
wybijały zdania tnące ostrzem, kłujące żądłem; albo znów, zgarniając troskliwie przeddźwięki i pobrzmienia, te same cienkie wargi wysnuwały misterny drobiazg z miękkiego aksamitu, gibkie sploty wyrazów barwnych i jaśniejących, słów nieodparcie pięknych, lśniących odbiciem tajemnicy, dotykających tuż niewymowności życia. I jeszcze: wąskie wargi stawały się niby cudowny róg, przez
który buchał grzmot i zgiełk wielkiej zwady wszechświata, zdania, co podzwaniały najczystszem srebrem, roztwierały na blask gwiezdnych przestrzeni,
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/433
Ta strona została przepisana.