Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/435

Ta strona została przepisana.

drogi ku prawdzie. Co do mnie, nie interesuję się nigdy zagadnieniem, czy mam słuszność, czy jej nie mam. To przecież nie posiada wartości. Człowiek nigdy nie pozna prawdy absolutnej.
— Pan jest uczniem Spencera! — zawołał Martin z triumfem.
— Nie czytałem go od czasów najwcześniejszej młodości, wtedy zaś czytałem tylko „Wykształcenie
— Chciałbym móc gromadzić wiedzę w sposób tak beztroski — przerwał Martin w pół godziny później. Badał uważnie zasoby umysłowe Brissendena. — Pan jest zdecydowanym dogmatystą, i to jest właśnie zadziwiające. Konstatuje pan a priori fakty, które nauka ustalić zaledwie potrafi drogą długich badań i rozumowań. Jednym skokiem chwyta pan należyte wnioski. Skrót wprost fenomenalny. Jakimś dziwnym, nadracjonalnym sposobem przebywa pan drogę do prawdy z szybkością światła.
— Tak jest; sprawiało to niemały kłopot ojcu Józefowi i braciszkowi Dutton — odrzekł Brissenden. — O, proszę bardzo, nie jestem przecie kompletnem zerem. Szczęśliwem zrządzeniem losu posyłano mnie w młodości do katolickiego zakładu naukowego. A pan gdzie gromadził swoje zapasy wiedzy?
Martin, opowiadając, obserwował towarzysza, począwszy od wąskiej, wytwornej twarzy i bezwładnie zwisłych ramion, kończąc na przerzuconem przez poręcz sąsiedniego fotela okryciu, którego kieszenie zwisały niezdarnie od zbyt częstego wypy-