Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/443

Ta strona została przepisana.

Martin przejrzał notesik.
— Odrzuciło go pism 27 — odrzekł.
Brissenden wybuchnął serdecznym, długim śmiechem, któremu nagle położył kres gwałtowny atak kaszlu.
— Słuchajcie, nie będziecie chyba próbowali wmawiać we mnie, że nie flirtujecie z muzą! — uśmiechnął się, schwytawszy oddech. — Pokażcie mi trochę swoich wierszy!
— Dobrze, ale proszę teraz nie czytać — prosił Martin. — Pogadajmy lepiej. Zrobię z nich paczkę, i weźmiecie ją do domu.
— Brissenden, wychodząc, zabrał „Cykl miłosny“ oraz „Peri i Perły“. Następnego dnia powrócił, przywitawszy Martina słowami:
— Jeszcze, jeszcze, chcę jeszcze. Brissenden zapewnił Martina, że uważa go za prawdziwego poetę. Martin zaś dowiedział się, że nowy przyjaciel jest nim również. Poezje Brissendena wprowadziły chłopaka w niewypowiedziany zachwyt, połączony z oburzeniem, że nie robiono nigdy najmniejszych prób ich opublikowania, i — Niech to wszystko licho porwie! — odpowiedział Brissenden, kiedy Martin ofiarowywał się rzucić mu książeczkę na rynek. — Kochajcie Piękno dla niego samego i ciśnijcie do cholery wszystkie druki. Wróćcie do waszych okrętów i waszego morza — Martin Eden — oto moja rada. Czego tu chcecie w dusznych i zgniłych miastach ludzkich? Zabijacie siebie z każdym dniem, który tu marnu-