sca w pańskim kosmosie. W moim — Piękno jest
tylko służebnicą Miłości.
Brissenden spojrzał z politowaniem i podziwem
jednocześnie.
— Młodyś jeszcze, chłopaku, tak bardzo młody!
Wysokiego pragniesz lotu, ale pamiętaj, że skrzydła
masz z najcieńszych błonek, osypane połyskami
barw najpiękniejszych. Nie opal ich! Zresztą, zapominam, że jużeś je opalił. Wstyd! „Cykl miłosny“
napisany jest ku czci jakiejś uwielbianej i opiewanej spódniczki!
— Ku czci miłości, nietylko spódniczki — zaśmiał się Martin.
— Ech, filozofja szaleństwa — brzmiała odpowiedź. — Ja też wmawiałem to sobie ongiś, wędrując w snach haszyszowych! Strzeż się jednak! Te
burżuazyjne miasta zabiją cię! Weźmy chociażby
tę norę handlarzy, w której spotkaliśmy się po raz
pierwszy. Zgnilizna, robaczywe próchno — to jeszcze zbyt łagodnie. Niepodobna zachować zdrowia
w podobnej atmosferze. Oni są poniżający, demoralizujący! Wszyscy w czambuł, mężczyźni i kobiety, te ożywione żołądki, kierowane przesądami...
Przerwał raptownie i przyjrzał się Martinowi.
Olśniło go nagłe zrozumienie sytuacji. Na twarz
wystąpił wyraz zdumionej zgrozy.
— I pan... pan napisałeś swój wspaniały „Cykl miłosny“ dla niej — dla tej mizernej, napuszonej
samiczki!
W tejże chwili prawa ręka Martina zamknęła się
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/445
Ta strona została przepisana.