Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/447

Ta strona została przepisana.

zróbże pan lepszy wybór na drugi raz. Czegóż, na miły Bóg, chcesz pan od tej mieszczaneczki? Uciekaj od filistrów! Znajdź sobie wspaniałą, bujną kobietę-płomień, która śmieje się życiu w twarz, drwi ze śmierci i kocha miłość. Takie kobiety istnieją i kochać cię będą równie chętnie, jak pierwsze lepsze małoduszne stworzonka, wytwór filisterskich cieplarni.
— Małoduszne? — zaprotestował Martin.
— Tak, a nieinaczej — małoduszne — co tylko potrafią recytować urojone kanony życiowe, które zkolei im samym wyrecytowano ongiś. Takie boją się żyć naprawdę. Będą pana kochały, Martin, nie przeczę, ale bardziej kochać będą swoje kanony. Panu potrzeba wspaniałej beztroski, wielkiej, wolnej duszy, olśniewającego motyla, a nie ubogiej, szarej ćmy. O, wiem, zamęczą cię zczasem kobiety-samice, jeśli, rzecz prosta, będziesz pan miał nieszczęście żyć długo. Ale niema obawy. Długo żyć nie będziesz. Nie chcesz powrócić do swego morza i swoich okrętów, będziesz więc tkwił w tych miastach, norach zarazy, aż zgnijesz do szpiku kości. Wtedy — umrzesz.
— Wdzięczny jestem za nawracanie, ale wiary nie zmienię — odrzekł Martin. — Ostatecznie sąd pański jest wytworem pańskiego temperamentu, mój zaś — mojego. Oba są równie dobre.
Nie zgadzali się w poglądach na miłość, na czasopisma i wiele innych rzeczy, lubili się jednak bardzo; ze strony Martina wytworzyło się nawet głębo-