Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/451

Ta strona została przepisana.

zauważył młodego człowieka z faworytami, siedzącego przy wysokiem zamykanem biurku i przypatrującego się ciekawie przybyszowi. Martina zdziwiła spokojna i beztroska twarz redaktora. Widocznie awantury z drukarzem nie wziął zbytnio do serca.
— Jestem... jestem Martin Eden — rozpoczął interesant. — („Chcę otrzymać swoje pięć dolarów“ — miał ochotę dodać).
Była to jednak pierwsza wizyta u redaktora i w dodatku w mało sprzyjających okolicznościach, Martin więc nie życzył sobie działać zbyt gwałtownie. Tymczasem, ku jego największemu zdziwieniu, redaktor zerwał się z fotela i z okrzykiem: „Ach, czyż być może!“ skoczył ku Martinowi. Za chwilę z całą serdecznością ściskał jego dłoń obiema rękami.
— Nie umiem wypowiedzieć, jak bardzo się cieszę, że pana widzę. Często zastanawiałem się, jak też pan wygląda.
Odsunął Martina na odległość ramienia i tkliwem okiem przemknął wzdłuż „nieomal najlepszego“ ubrania Martina, które było zarazem jego najgorszem, i nieco już złachmanionem, chociaż spodnie zachowały niepokalaną linję, nadaną przez Martina żelazkiem Marji.
— Wyznaję, nie przypuszczałem, że pan jest tak młody. Pańska nowela, uważa pan, wykazuje takie natchnienie, siłę, dojrzałość i głębię myśli. Arcydzieło, słowo daję! Wiedziałem o tem już po przeczy-