Artur został przy furtce, Ruth zaś weszła na
schodki ganku. Słyszała zdaleka szybkie trajkotanie
maszyny do pisania i, wszedłszy, zastała Martina
nad ostatnią, stronicą świeżego rękopisu. Panienka
chciała się upewnić, czy Martin przyjdzie na uroczysty obiad w Święto Dziękczynienia, zanim jednak
zdążyła poruszyć tę kwestję, chłopak mówić zaczął o tem, co obchodziło go w tej chwili najżywiej.
— Proszę, niech pani powoli przeczytać sobie
kilka słów — zawołał, oddzielając arkusiki kalki i porządkując rękopis: — Napisałem właśnie teraz i potraktowałem inaczej, niż dotychczas. Nawet
tak oryginalnie, że aż się boję; a przecież zdaje mi
się uparcie, że wypadło nieźle. Niech pani osądzi
sama to opowiadanie z życia hawajskiego. Nazwałem je „Wiki-Wiki“.
Twarz chłopaka płonęła radością twórczą, chociaż panna Ruth drżała w zimnej izdebce i pamiętała dobrze chłód jego dłoni przy powitaniu. Słuchała uważnie, Martin zaś, chociaż zauważył niechęć na twarzy panienki — zaryzykował wreszcie
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/460
Ta strona została przepisana.
Rozdział XXXIV