— No, szczerze, co pani o tem myśli?
— Ja... ja nie wiem sama — odrzekła. — Czy...
czy przypuszcza pan, że uda się to sprzedać?
— Obawiam się, że nie — wyznał. — Za silne dla publiczności, czytającej „magazines“. Ale
zato prawdziwe — na honor — prawdziwe!
— Dlaczegóż nie zaprzestanie pan pisać podobnych rzeczy, skoro niema na nie popytu — ciągnęła nieubłaganie. — Przecież pisze pan w celu
zdobycia utrzymania, tak, czy nie?
— Owszem, owszem; ale ta nowela wybuchnęła ze mnie sama. Nie mogłem jej nie napisać. Kazała
się napisać.
— Ależ dlaczego ten bohater, ten „Wiki-Wiki“,
mówi tak prostackim językiem? Niewątpliwie będzie to raziło czytelników, i przypuszczam, że właśnie dlatego wydawcy nie przyjmują pańskich utworów.
— Ależ prawdziwy „Wiki-Wiki“ mówiłby właśnie w ten sposób.
— Nie jest to jednak w dobrym smaku.
— To jest życie! — odparł z prostotą Martin. — Realne! Prawdziwe. Muszę opisywać życie tak, jak
je widzę.
Panienka nie odpowiedziała. Zapadła długa chwila niezręcznego milczenia. On nie rozumiał, bo kochał, ona zaś nie rozumiała dlatego, że Martin wybiegał daleko poza horyzont jej wzroku.
— Udało mi się odebrać honorarjum od „Trans-continentalu“ — odezwał się wreszcie Martin, pró-
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/461
Ta strona została przepisana.