bując skierować rozmowę na mniej drażliwe tory.
Na wspomnienie wspaniałej trójki redakcyjnej, tak
jak ją pożegnał, zaopatrzony w cztery dolary, dziewięćdziesiąt centów i bilet przewozowy — roześmiał się.
— Więc przyjdzie pan! — zawołała radośnie
dziewczyna. — Chciałam właśnie przypomnieć panu.
— Przyjdę? — wyjąkał z roztargnieniem. —
Dokąd?
— No, na jutrzejszy obiad! Mówił pan, że otrzymawszy honorarjum, wykupi pan ubranie...
— Zupełnie zapomniałem — wyznał pokornie. — Widzi pani, dozorca od zajmowania krów, które pasą się bez odpowiedniego pozwolenia, zaaresztował
dziś zrana Marji dwie krowy i cielaka i... no, jednem słowem tak się złożyło, że Marja nie miała
pieniędzy, więc musiałem jej krowy wykupić. Poszło całe pięć dolarów, czyli „Dźwięk Dzwonów“
przeniósł się do kieszeni dozorcy.
— A więc — nie przyjdzie pan?
Chłopak spojrzał na swoje ubranie.
— Nie mogę.
Łzy zawodu i krzywdy zabłysły w błękitnych
oczach Ruth; nie odezwała się jednak ani słowem.
— Za rok będziemy ucztowali razem w Delmonico, — rzekł Martin wesoło — albo w Londynie,
w Paryżu, gdziekolwiek pani zechce. Wiem o tem!
— Czytałam w gazetach przed kilkoma dniami — oświadczyła nieoczekiwanie, — że naznaczono kilku
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/462
Ta strona została przepisana.