Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/466

Ta strona została przepisana.

Panna Flanagan prosiła specjalnie, żeby piękna bluzka wykończona została dziś jeszcze. Wszyscy gadali, że zaręczona jest z kowalem, Johnem Collins, Marja zaś wiedziała prócz tego, że młoda para wybiera się jutro do parku u Złotych Wrót. Napróżno jednak próbowała Marja obronić cenny strój. Martin odprowadził ją, chwiejącą się, do krzesła. Zdaleka, mglistemi oczyma, patrzyła, co się dzieje. I — o dziwo — zanim minęła czwarta część czasu, jaki zwykle zużywała na prasowanie tej bluzki — robota była wykończona nie gorzej, niż wykończyłaby sama. Musiała to przyznać.
— Pracowałbym znaczniej szybciej — tłumaczył się chłopak — gdyby żelazka były gorętsze.
Co do Marji, nie odważyłaby się nigdy używać żelazek tak gorących.
— Skrapiacie zupełnie nieprawidłowo — ciągnął Martin. — Zaraz wam pokażę, jak należy kropić: chodzi przedewszystkiem o nacisk. Skrapiać pod naciskiem — a uprasuje się prędko.
Wynalazł sobie w piwnicy skrzynkę drewnianą, dopasował do niej pokrywę, tę ostatnią zaś obciążył kilkunastoma funtami starego żelastwa, które ród Silvy zbierał dla handlarza. Następnie świeżo skropioną bieliznę ułożył gładko w oczyszczonej skrzynce i poddał ciśnieniu pokrywy, obarczonej żelastwem.
— A jak tylko skończył z prasowaniem, moja pani, wzion się do wełny — opowiadała zczasem kobiecina. — Tak mi peda, moja pani: „Wy, Marja,