robicie kiepsko, ja wam pokażę, jak się pierze wełnę!“ Dobra. No i pokazał! W dziesięć minut wystawił maszynę — beczka, stare koło, dwa drągi —
moja pani — i więcy nic!
Martin nauczył się tej sztuki od Joe w pralni
przy Gorących Źródłach. Stare koło, a raczej tylko
oś ze sprychami, umocowane na pionowym drągu,
obracać należało w głębi beczki przy pomocy drugiego drąga, stanowiącego korbę. Szprychy zagarniały, obracały i tarły materjał pogrążony w beczce,
napełnionej wodą z mydłem, robotnik zaś, mając jedną rękę wolną, podsuwał tkaninę w miarę potrzeby.
— Jużem ci ni razu wełny na balji nie poniewierała — kończyła zwykle swe opowiadania Marja. —
Każę dzieciakom kręcić drągiem w beczce i szlus.
O, to jenteligentny mężczyzna ten pan Eden!
Niemniej jednak, dzięki swej mistrzowskiej
umiejętności prasowania oraz pomysłowemu zaimprowizowaniu pralni kuchennej, Martin spadł o całe niebo w oczach Marji. Aureola romantyczności,
która otaczała go dotychczas, zgasła w bezlitosnem
świetle faktu, iż tajemniczy pan Eden jest poprostu
dawnym robotnikiem z hotelowej pralni. Niezrozumiałe jego książki, goście odwiedzający go powozem, albo obładowani butelkami — wszystko straciło odrazu urok, przestało się liczyć. Ostatecznie
był to tylko robotnik, człowiek jej sfery i jej pochodzenia. Stał się bliższym i bardziej ludzkim, lecz przestał już być tajemnicą.
Stosunki rodzinne Martina nie polepszały się by-
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/467
Ta strona została przepisana.