Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/476

Ta strona została przepisana.

została po roku — niemniej jednak dnia tego każdy członek rodu Silva, nie wyłączając matki jego, otrzymał parę bucików. Nie brakło też trąbek, bębnów, lalek, zabawek wszelkiego rodzaju i rozmiaru, oraz pudełek z cukierkami i orzechami. Dziecinne ramionka uginały się pod słodkim ciężarem.
Wychodząc wraz z Marją od cukiernika na czele tej malowniczej procesji, poprzedzany przez największą pakę smakołyków, jaką kiedykolwiek ujrzało śwatło dzienne — Martin niespodzianie spostrzegł Ruth w towarzystwie matki. Pani Morse była zgorszona. Panienkę dotknęło to również; przywiązywała wielką wagę do pozorów, widok zaś narzeczonego ramię przy ramieniu z praczką, kroczącego na czele hordy obdartych Porutgalczyków — istotnie nie było wytworny. Najmocniej zabolał jednak panienkę nie skandal towarzyski, lecz brak godności i dumy w narzeczonym. Owa promenada dowodziła raz jeszcze niezbicie, że Martin nie potrafi wyrzec się łączności ze swoją sferą. Stygmat pochodzenia z proletarjatu był samą przez się dostateczną przykrością, ale bezwstydne wyzywanie świata, — świata państwa Morse — było doprawdy zbytniem zuchwalstwem. Chociaż zaręczyny Ruth trzymane były dotychczas w tajemnicy — długotrwała zażyłość młodej pary nie mogła nie zwrócić na siebie ciekawych oczu ludzkich. W cukierni znajdowało się właśnie kilka znajomych osób, uszczypliwie obserwujących pana Edena i jego świtę. Ruth nie lubiła beztroski i rozrzutności Martina, nie mo-