— Ludzie, inteligentni ludzie, nie gadatliwe zera, z któremi konwersowałeś tak zajadle w norze
handlarzy, czyli, jeśli wolisz, salonach państwa Morse. Czytałeś trochę, umiesz cośniecoś — jesteś więc
tam samotny. Dzisiaj chcę ci pokazać ludzi, którzy
również potrafili czytać. Nigdy już więcej nie poczujesz się osamotniony.
— Nie myśl, że sobie nabijam głowę ich nieskończonemi dyskusjami — powiedział Brissenden
po dłuższej chwili. — Suche rozważania nie zaciekawiają mnie wcale. Poprostu tylko lubię spotykać
inteligentnych chłopców, nie samych opasłych filistrów. Baczność jednak! Nie zgodzisz się z nimi
na żaden pod słońcem temat.
— Mam nadzieję, że zastaniemy Nortona — rzucił znów po chwili, opierając się przemocy Martina,
który chciał wyręczyć go w niesieniu butelek. —
Norton jest idealistą, wychowańcem uniwersytetu
Harvarda. Pamięć — niebywała! Idealizm doprowadził go do filozoficznego anarchizmu, wobec czego rodzina pokazała mu drzwi. Ojciec jest królem
kolejowym i multimiljonerem, syn zaś „zdycha
z głodu“ we Frisco, redagując gazetkę anarchistyczną, za dwadzieścia pięć miesięcznie.
Martin nie znał dokładnie San-Francisco, a już
najmniej dzielnicę Południowego Rynku; nie wiedział też zupełnie, gdzie się znajdują.
— Mów dalej — poprosił; — opowiedz mi
o nich zawczasu. Co robią? Z czego żyją? Skąd się tu wzięli?
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/479
Ta strona została przepisana.