ciała dającego jej kształt i wyraz. Dla Martina było rzeczą nową i niespodziewaną, iż w Ruth nie widział zupełnie ciała kobiety. Dotychczas przecież w kobietach obchodziły go wyłącznie kształty fizyczne. Postać Ruth jednak była czemś odrębnem; nie myślał o niej jak o ludzkiem ciele, podległem prawom życia i śmierci. Nie było tu więzienia duszy — była jej przedziwna emanacja, czysta i nieziemsko-piękna, było skrystalizowanie boskiego pierwiastku. Owo wyraźne odczucie boskości zdziwiło chłopaka, i myśl zawróciła od bujnych marzeń ku głębszym i bardziej spokojnym rozważaniom. Nigdy jeszcze żadne słowo, żaden znak nie przyniósł mu wieści z krainy wieczności. Nie wierzył w nieśmiertelność. Nie był religijny i podrwiwał sobie dobrodusznie ze wszystkich mistyków — „drapaczy nieba“ i ich „nieśmiertelnej duszy“. Po śmierci niema życia. Jeszcze na ziemi ogarnie nas wieczysta ciemność. To jednak, co Martin dojrzał dziś w oczach kobiety — było niewątpliwie duszą, wieczyście żywą duszą, której śmierć dosięgnąć nie może. Nikt znany dotychczas — ani mężczyzna, ani kobieta, nie przyniósł mu boskiej wieści o nieśmiertelności. Ruth pierwsza oznajmiła ją spojrzeniem. Dziewicza twarz jaśniała przed oczyma chłopaka, gdy szedł tak samotnie pustą już ulicą — twarz blada i skupiona, rzewna i słodka, uśmiechnięta cicho i łagodnie, jak tylko dusza uśmiechać się może, a przytem czysta, czystością tak nieskalaną, jakiej nie przeczuwał nawet w snach.
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/48
Ta strona została przepisana.