Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/483

Ta strona została przepisana.

jego komendę „zebrać całą paczkę!“ Andy poszedł zwoływać pozostałych lokatorów.
— Udało ci się, prawie wszyscy w domu — szepnął Brissenden Martinowi. — Oto Norton i Hamilton, chodź, zapoznam cię; Stevensa niema podobno. No, spróbuję nakręcić ich na monizm. Poczekaj, aż łykną trochę i rozgrzeją się.
Zpoczątku rozmowa rwała się nieco. Pomimo to, zdołał Martin ocenić giętkość i przenikliwość umysłów tych ludzi. Każdy z nich miał wyrobione, choć niejednokrotnie sprzeczne poglądy; i chociaż rozmawiali zręcznie i dowcipnie — nie byli bynajmniej powierzchowni. Martin zaobserwował szybko, że ludzie ci na każdy poruszony temat posiadają poważną ilość wiadomości, poglądy na świat i społeczeństwo ugruntowane, pogłębione i logiczne. Nikt nie podsunął im gotowych formuł; wszyscy byli opozycjonistami w swojej dziedzinie, usta ich nie znały banalności ani szablonu. U państwa Morse nie spotkał Martin nigdy takiej zadziwiającej różnolitości tematów. Zdawać się mogło, iż niema na świecie zjawisk, któremi nie interesuje się to dziwaczne towarzystwo. Rozmowa wędrowała od nowej powieści pani Humphry Ward do ostatniej sztuki Shawa, poprzez przyszłość dramatu scenicznego, aż ku wspomnieniom o Nat Goodwinie. Chwalono lub krytykowano gazety, przeskakiwano od warunków pracy w Nowej Zelandji do Hewy Jamesa i Brander Matthewsa; poruszono kwestję ekspansji Niemiec na Wschód i zagadnienie Żółte-