Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/49

Ta strona została przepisana.

Czystość ta owionęła go jak obłok, zdziwiła i oczarowała. Widywał był dobro i zło, lecz czystość jako taka, jako odrębna właściwość istnienia, nie zastanawiała go nigdy. Disiaj zaś ujrzał w kobiecie czystość jako najwyższe wcielenie dobra i piękna, jako szczyt tego, co obiecuje życie wieczne.
I natychmiast rozgorzała ambicja, żeby zdobyć to życie wieczne. Nie był godzien rozwiązać rzemyka u trzewików tej dziewczyny. Tylko cudownemu zbiegowi okoliczności, fantastycznemu darowi losu zawdzięczał szczęście poznania, rozmowy, wspólnego spędzenia wieczoru. Ale to tylko przypadek! Nie zasłużył nań, nie wywalczył sobie tego uśmiechu fortuny. Serce zalała mu nagle głęboko religijna pokora. Poczuł się skruszony, poniżony i dobrowolnie poniżał się jeszcze głębiej. W takim nastroju ducha grzesznicy przystępują do spowiedzi. Martin czuł się przytłoczony brzemieniem grzechów. Lecz jak pokutnik, leżąc krzyżem przed trybunałem Bożej sprawiedliwości, oczyma duszy chwyta promienie obiecanego mu szczęścia wiekuistego, tak i jemu w prochu poniżenia objawił się odblask raju, jaki osiągnie, zdobywszy tę dziewczynę. Owo „zdobycie“ było zresztą pojęciem niewyraźnem i zamglonem, choć zdecydowanie rożnem od tego, co dotychczas za zdobycie uważał. W wyobraźni szaleńca widział się już wyniesionym wraz z ukochaną w nadziemskie regjony, gdzie dzielił z nią myśl każdą i natchnienie, żyjąc u źródeł przeczystych wiecznego piękna i szczęśliwości. To, o czem śnił,