Martina i domagała się wcielenia. Zwykle zresztą
jedynie pewien motyw ogólno-ludzki, pewien podkład ideowy stawał się Martinowi natchnieniem do
pisania. Znalazłszy go, wybierał już świadomie
z czasu i przestrzeni odpowiednich ludzi i stosowne
okoliczności, aby za ich pomocą wyrazić swą ideę.
Nowe dziełko zwało się „Spóźniony“ i wynosić
miało około sześćdziesięciu tysięcy słów — drobiazg
dla wspanialej płodności Martina. Od pierwszego
dnia zanurzył się w pracę z rozkoszną świadomością opanowania narzędzi. Nie bał się już, że jakieś
ostre kanty wybryków i omyłek zniekształcą dzieło.
Długie miesiące usilnej pracy przyniosły owoce.
Mógł teraz zaufać samemu sobie i pozwolić się
unieść bujności tworzonego tematu; pracując dzień
po dniu długiemi godzinami, Martin czuł wyraźnie,
jak nigdy przedtem, potęgę chwytu, którym ujmował i więził w szponach życie i jego sprawy. „Spóźniony“ wyrazi prawdę poszczególnych charakterów, istniejącą w pewnych warunkach; lecz wyrazi
jednocześnie — był tego pewien — ogólne syntezy,
co pozostaną prawdą po wszystkie czasy, na wszystkich ziemiach i morzach. — Dzięki Spencerowi —
dodawał w myśli Martin, podnosząc na chwilę głowę
z nad pisania. — Tak, tak, dzięki Spencerowi i teorji ewolucji, temu wszechmocnemu kluczowi do tajemnic życia, kluczowi, który Spencer włożył do
rąk człowieka,
Martin czuł, że pisze rzecz wielką. „Pójdzie!
Pójdzie! Musi pójść!“ — jak refren dźwięczało mu
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/492
Ta strona została przepisana.