Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/494

Ta strona została przepisana.

stwa Morse zaś zadzwonił z taką wściekłością, że aż się nią samą wytrzeźwił i odrazu wpadł w doskonały humor, pokpiwając z siebie dobrodusznie. Zanim wszedł jednak — przygnębienie zdławiło go znowu. Spadł z wyżyn, na których unosiły go dzień cały skrzydła natchnienia. „Filistry“, „nora handlarzy“ — brzęczały w uszach epitety Brissendena. — Cóż z tego wreszcie? — irytował się chłopak. — Żenię się przecie z Ruth, nie z jej rodziną.
Ruth zaś nie widział nigdy jeszcze tak pięknej, olśniewającej i uduchowionej, a zarazem zdrowej i świeżej. Rumieniec barwił jej lica, oczy zaś nęciły i pociągały nieodparcie, oczy, w których po raz pierwszy wyczytał był nieśmiertelność. Oddawna zresztą zapomniał o nieśmiertelności; książki naukowe, któremi się otoczył, odbiegły od niej daleko; tu przecież, w oczach Ruth, czytał bez słów dowody, co przerastały wszelkie rozumowania ziemskie. W źrenicach kobiety widział to, wobec czego każdy spór sam przez się wygasa — miłość. Martin również miłość miał w oczach. Ta zaś niezaprzeczalna jest i niezwalczona.
Pół godziny, które spędził z panienką zanim przeszli na obiad, dało Martinowi poczucie wspaniałego szczęścia i zadowolenia z życia. Niemniej jednak przy obiedzie opanowała go nieunikniona po całym dniu ciężkiej pracy reakcja wyczerpania. Czuł, że ma oczy zmęczone i że denerwuje się łatwo. Pamięć, zbudzona nagle, szepnęła, że przy tym stole, przy którym teraz nudził się tak często lub uśmiechał