stole. Gorący uścisk został odwzajemniony. Dziewczyna spojrzała przelotnie, słodkiemi, promiennemi
oczyma. Chłopaka przebiegł nagły dreszcz; w źrenicach zajaśniało głębokie wzruszenie. Nie wiedział,
że wzruszeniem tem właśnie wywołał słodycz i promienność oczu kobiecych.
Naprzeciw Martina, po prawej ręce pana domu,
siedział sędzia Blount, członek miejscowego sądu
najwyższego. Martin spotykał go kilkakrotnie, ale
nie potrafił polubić. Pan Morse wszczął z sędzią
rozmowę o polityce związków zawodowych, o sytuacji miejscowej, wreszcie o socjalizmie, przyczem
uporczywie wciągał do dyskusji Martina. Wreszcie
sędzia Blount spojrzał przez stół z wyrazem pobłażliwej litości ojcowskiej. Martin uśmiechnął się
cicho.
— Wyrośnie pan z tego, młodzieńcze, — rzekł
sędzia słodko. — Czas najlepiej temperuje wybryki
młodości. — I, zwracając się do pana Morse, dodał: — Dyskusja nie wydaje mi się właściwa w podobnym wypadku. Zwiększa tylko dolegliwość pacjenta.
— Pan sędzia ma zupełną rację — przyznał poważnie zagadnięty. — Słusznem jest przecież zawczasu ostrzec pacjenta o jego stanie.
Martin uśmiechał się wesoło, lecz z wysiłkiem.
Dzień był zbyt długi, trud dnia zbyt natężony, szpony zmęczenia zbyt dotkliwe.
— Nie wątpię, iż obaj szanowni panowie są doskonałymi lekarzami — powiedział, — lecz jeśli
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/496
Ta strona została przepisana.