Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/501

Ta strona została przepisana.

co mówi. Odtąd słyszałem to niejednokrotnie i zawsze mierziła mnie beznadziejna płytkość tego popularnego „aforyzmu“. W gruncie rzeczy pan sędzia powinienby się rumienić, powtarzając coś podobnego. Imię tego wielkiego i szlachetnego człowieka na ustach pańskich jest niby kropla rosy w szafliku. Obrzydliwość!
Piorun uderzył w stół. Sędzia Blount miał taką minę, jakby za chwilę porazić go miał atak apopleksji. Zaległo niepokojące milczenie. Pan Morse cieszył się w gruncie rzeczy. Widział, że Ruth była zaskoczona i zgorszona. Tego właśnie pragnął: wydobyć wrodzoną brutalność z człowieka, którego nie lubił.
Palce Ruth błagalnie ściskały pod stołem rękę Martina, ale chłopaka krew już poniosła. Oburzała go do żywego bezczelność i pretensjonalność wielkich tego świata. Sędzia Sądu Najwyższego! Zaledwie parę lat temu patrzał z prochu na wyżyny tych nadętych nicości i miał je za półbogów.
Sędzia Blount zdołał się opanować i próbował zwrócić się do Martina z pewnym odcieniem grzeczności, przyobleczonym wyłącznie ze względu na obecność pań. To doreszty rozgniewało Martina, Więc już niema uczciwej szczerości na świecie?!
— Nie może pan dyskutować ze mną na temat Spencera — zawołał. — Wie pan o nim akurat tyle, co niejeden z jego rodaków. Nie jest to zresztą pana wina, przyznaję. Taka już jest moda w tych przeraźliwie ignoranckich czasach. Zetknąłem się