Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/507

Ta strona została przepisana.

po brzegi miejscowi zwolennicy socjalizmu, przeważnie robotnicy. Mówca, jakiś bardzo inteligentny żyd, wzbudził w Martinie podziw, a równocześnie zaostrzył jego antagonizm. Chude, zgarbione plecy i zapadła pierś tego człowieka świadczyły wyraźnie o jego pochodzeniu z niewolniczego tłumu, i przed oczyma Martina wyrosła odrazu wiekuista historja słabych, występnych niewolników, buntujących się przeciw pańskiej mocy człowieka o silnych rękach, który panował nad tłumem zawsze i panować będzie po wiek wieków. To mizernie wyrosłe stworzenie ludzkie wydało się Martinowi symbolem, symbolem całych litości godnych rzesz słabych nędznych i wydziedziczonych, co zgodnie z odwiecznemi prawami natury giną w śmiertelnych zapasach o życie. To odpadki. I niezależnie od ich sprytnej filozofji, od ich zrodzonej wbrew woli skłonności do współdziałania, odrzuca ich Natura, wyróżniając człowieka silnego. Z nieskończenie obfitego posiewu życia, który rzuca w swej hojności, przyroda wybiera jedynie ziarna najlepsze. Czyni to w podobny sposób jak człowiek, co naśladując ją, hoduje rasowe konie i szlachetne gatunki melona. Bez wątpienia nie zaszkodziłoby, gdyby Stworzyciel kosmosu wybrał był metodę lepszą; ale stworzenie, żyjące w danym świecie, zgodzić się musi z rządzącemi nim prawami. Rzecz prosta, ofiary, ginące w walce o byt, skarżą się i protestują wniebogłosy tak, jak czynią to wszyscy socjaliści, jak czyni mówca i jego tłumni a podnieceni słuchacze, nawet w tej chwili, kiedy