dalekie perspektywy nie nowych praw przyrody, lecz nowego zastosowania praw starych. Traktowali
rzecz zbyt serjo, żeby zastanawiać się nad grzecznością, to też przewodniczący kilkakrotnie przywoływać ich musiał do porządku.
Przypadkowo na widowni znalazł się jakiś młokos reporterzyna, wysłany zapewne przez jakieś żądne nowin i sensacyj pisemko. Nie był to żaden
znakomity reporter, ale chłopak dość gładki i pełen
tupetu, nie tak jednak naiwny, żeby zbyt uważnie
przysłuchiwać się dyskusji. Napawał się zresztą
wygodnem złudzeniem, że sam stokrotnie przerasta
tych gadatliwych manjaków z proletarjatu. Przytem
żywił niezbędny respekt dla możnych świata, co
z wyżyn swoich dyktują nakazy narodom i prasie. Wreszcie, posiadał pewien ideał: osiągnąć doskonałość prawdziwego reportera — zrobić coś,
a nawet wielkie coś — z niczego.
Niebardzo wiedział, o czem mówiono. Ale to nic
nie szkodzi. Usłyszane słowo „rewolucja“ dało mu
klucz do prawdy. Niby paleontolog, co potrafi odbudować cały szkielet z jednej małej kostki reporterzyna zdolny był zrekonstruować całą mowę ze
słowa „rewolucja“. Uczynił tak owego wieczora,
a starał się usilnie. Ponieważ zaś wystąpienie Martina narobiło najwięcej hałasu, Martinowi więc
przypisał duchowe przewodnictwo zebrania, uczyniwszy główną osobę widowiska arcy-anarchistą
i zmieniwszy jego reakcyjny indywidualizm na najczerwieńszy, najbardziej zaciekle propagowany so-
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/511
Ta strona została przepisana.